Hope
[w tym fragmencie znajduje się wiele dialogów i
opisów z książki Harry Potter i Zakon Feniksa – zmodfikowanych na potrzebny
opowiadania]
–– Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać
nazwisko i powód wizyty.
–– Harry Potter, Ron Weasley, Hermiona Granger ––
odpowiedział Harry bardzo szybko. –– Ginny Weasley, Neville Longbottom, Luna
Lovegood, Hope… –– zatrzymał się na chwilę.
–– Meadowes-Black –– dodałam pewnie, a chłopak
kiwnął głową.
–– Jesteśmy tu, żeby kogoś uratować, chyba że
wasze Ministerstwo zrobi to pierwsze!
–– Dziękuję –– odparł chłodny damski głos. ––
Gości prosimy o wzięcie plakietek i umieszczenie ich z przodu swojej szaty.
Siedem tabliczek wysunęło się z metalowej
rynienki, którą zwykle wylatują niewykorzystane monety. Hermiona zebrała je i
bez słowa podała mi oraz Harry'emu ponad głową Ginny. Spojrzałam na pierwszą z
nich, Hope Meadowes-Black, Misja Ratunkowa.
–– Goście Ministerstwa są zobowiązani poddać się
przeszukaniu i oddać swoje różdżki do rejestracji przy biurku ochrony, które
znajduje się na przeciwległym końcu atrium.
–– Świetnie! –– powiedział głośno Harry, który trzymał się kurczowo za bliznę. Musiała znów dawać mu się we znaki. –– Czy
możemy wreszcie ruszyć?
Podłoga budki zadygotała i chodnik pojechał w górę
za jej szybami. Żerujące Śmiercioślady znikały z pola widzenia. Ciemność zamknęła
się nad naszymi głowami i z głuchym, skrzypiącym dźwiękiem spłynęliśmy na dół w
głębiny Ministerstwa Magii.
Promień miękkiego złocistego światła dotknął ich
stóp i, rosnąc, oświetlił z wolna ich całych. Harry ugiął kolana i uchwycił
różdżkę tak mocno, jak tylko zdołał w takim ścisku i przylgnął do szyby, aby
sprawdzić, czy w atrium ktoś na nas czeka, ale zdawało się ono całkiem puste.
Światło było słabsze niż za dnia, w kominkach po obu stronach nie płonął żaden
ogień.
–– Ministerstwo Magii życzy przyjemnego wieczoru ––
oznajmił damski głos.
Pół godziny później udało nam się odnaleźć to
miejsce: wysokie jak katedra i wypełnione wyłącznie piętrzącymi się półkami, na
których stały małe, zakurzone szklane kule. Połyskiwały mętnie w świetle
sączącym się z lichtarzy, umieszczonych na półkach w pewnych odstępach.
Podobnie jak te w okrągłej sali, świece płonęły niebieskim płomieniem. W
pomieszczeniu było bardzo zimno. Harry ruszył naprzód i podążył jednym z
mrocznych przejść między dwoma rzędami półek. Poszłam od razu za nim,
rozglądając się naokoło. W pomieszczeniu panowała cisza.
–– Mówiłeś, że to był rząd dziewięćdziesiąty
siódmy –– wyszeptała Hermiona do Harry’ego.
–– Tak –– odszepnął Harry, spoglądając w górę na
koniec najbliższego rzędu. Poniżej pęku płonących niebiesko świec, w świetle
rzucanym przez nie lśniła srebrna liczba pięćdziesiąt trzy.
–– Myślę, że powinniśmy iść w prawo –– wyszeptała
Hermiona, zezując w stronę następnego rzędu. –– Tak... tu jest pięćdziesiąt
cztery...
–– Trzymajcie różdżki w pogotowiu –– powiedział
cicho Harry, a my kiwnęliśmy głowami. Wypatrywałam mojego tatę, jednak niczego
nie mogłam dostrzec.
–– Jest dokładnie na końcu –– powiedział Harry,
któremu trochę zaschło w ustach. –– Stąd nie widać dokładnie. –– I poprowadził nas
między wznoszącymi się rzędami szklanych kul. Niektóre błyskały delikatnie,
kiedy przechodzili.
–– Powinien być blisko –– wyszeptałam, przekonana,
że każdy następny krok ukaże mi sylwetkę
Syriusza na tle ciemnej posadzki. –– Gdzieś tu... naprawdę blisko...
–– Harry... –– odezwała się Hermiona nieśmiało,
ale chłopak nie chciał jej odpowiedzieć.
–– Gdzieś zaraz... tutaj... –– dopowiedział. Dotarliśmy do końca rzędu i wkroczyliśmy w mętne światło świec. Nikogo tam nie było. Tylko dzwoniąca,
zakurzona cisza dookoła. –– Może być... –– wyszeptał chrypliwie Harry,
zaglądając w następną alejką. –– Albo może... –– w pośpiechu zajrzał w
następną uliczkę.
–– Harry? –– odezwała się znowu Hermiona.
–– Co? –– prychnął.
–– Ja... ja myślę, że Syriusza tu nie ma.
–– Harry? –– zawołałam oddalając się od reszty.
Ulżyło mi, że nie ma tutaj mojego taty. Prawdę mówiąc byłam przeszczęśliwa, że
okazało się, że to fałszywy alarm. Miałam nadzieję, że nie cieszę się za
wcześnie.
–– Co?
–– Widziałeś to? ––zapytałam.
–– Co? –– spytał Harry, ale tym razem skwapliwie. ––
No co? –– powtórzył Harry ponuro.
–– Pod... pod tą jest twoje imię –– powiedziałam i
spojrzałam na chłopaka, który zmarszczył brwi. Harry przysunął się trochę bliżej.
Wskazywałam na jedną z małych kul, która świeciła słabym wewnętrznym światłem,
chociaż była bardzo zakurzona i wydawała się nietknięta od wielu lat.
–– Moje imię? –– powtórzył tępo Harry.
Podszedł do półki i wyciągał szyję, aby odczytać
żółtawą etykietkę, przytwierdzoną do półki dokładnie pod zakurzoną szklaną
kulą. Cienkim i kanciastym pismem wypisano na niej datę sprzed jakichś
szesnastu lat, a poniżej:
S.P.T. do A.P.W.B.D.
Czarny Pan
i (?) Harry Potter
Harry zapatrzył się na nią.
–– Co to jest? –– dopytywał się Ron, najwyraźniej
wystraszony. –– Co tu robi twoje imię? –– Przyjrzał się pozostałym etykietkom
na najbliższych półkach. –– Mnie tu nie ma –– zauważył zakłopotany. ––
Nikogo z pozostałych nas tu nie ma.
–– Harry, sądzę, że nie powinieneś tego ruszać ––
powiedziała Hermiona ostro, gdy wyciągnął rękę.
–– Dlaczego? –– zaprotestował. –– To ma coś
wspólnego ze mną, prawda?
–– Nie, Harry! –– odezwał się nagle Neville. Harry
spojrzał na niego. Okrągła twarz Neville'a lśniła lekko od potu. Wyglądał,
jakby już nie był w stanie znieść dalszej niepewności.
–– Pod nią jest moje imię –– powiedział Harry. Zacisnął
palce na pokrytej pyłem powierzchni kuli. Oczekując, a nawet mając nadzieję, że
stanie się coś dramatycznego, coś ekscytującego, co nada w końcu sens ich
długiej i niebezpiecznej podróży, Harry podniósł szklaną kulę z jej półki i
spojrzał w nią. Absolutnie nic się nie stało. Stłoczyliśmy się wokół Harry'ego,
przyglądając się kuli, którą przecierał z pokrywającego ją kurzu.
I wtedy, tuż za nami, rozległ się cedzący słowa
głos:
–– Bardzo dobrze, Potter. A teraz odwróć się,
grzecznie i powoli daj mi to.
*
Wbiegliśmy przez drzwi i w jednej chwili
zaczęliśmy spadać w dół. Za pomocą magii wylądowaliśmy gładko na nawierzchni i
zaczęliśmy się rozglądać, by oszacować, gdzie się znajdujemy. Usłyszałam krzyk,
a żołądek podszedł mi do gardła. Kątem oka spojrzałam na Syriusza, który
również skupił na mnie wzrok. Widziałam tą miłość, która bije od niego na
kilometr. Musiałam wyglądać podobnie, ponieważ Moody przerwał naszą wymianę
spojrzeń i rozkazał się skupić. Pobiegliśmy przed siebie, nasłuchując odgłosów
walki, gdy nagle dostrzegliśmy mnóstwo szkła na podłodze. Zmarszczyłam brwi,
próbując zrozumieć co się stało, gdy nagle dostrzegłam ciało na posadzce.
Przerażona, zdałam sobie sprawę, że jest to nie kto inny jak Hermiona Granger.
Tonks podbiegła do niej w ekspresowym tempie i sprawdziła puls.
–– Żyje! –– krzyknęła, a ja odetchnęłam z ulgą.
Kobieta chwilę później ocuciła Hermionę, która rozglądała się, przerażona.
–– Co z Harrym? Hope żyje? –– dopytywała, a ja
słysząc te dwa pytania o mało nie dostałam zawału. Modliłam się w duchu, by nic
im nie było. Kochałam ich i chciałam, żeby byli cali i zdrowi. Ze mną.
–– Nie mamy czasu –– warknął Moody i wskazał laską
na drzwi, znajdujące się na końcu korytarza. Podbiegliśmy do nich i
otworzyliśmy, a naszym oczom ukazał się kamienny łuk, a wokół niego zgromadzeni
byli Śmierciożercy oraz dzieciaki. Ginny, blondwłosa dziewczyna i brązowowłosy
chłopak, których nie znałam, oraz Hope byli przetrzymywani przez Śmierciożerców
z różdżkami przy skroniach. Ron leżał nieruchomo z mózgiem, a macki zostawiały
coraz więcej śladów na skórze. Za to na krtani Harry’ego znajdowała się mocno
zaciskająca się dłoń Bellatrix Lestrange. Gdy to dostrzegłam, zagotowało się we
mnie i nie myśląc długo, zaatakowaliśmy, a masa zaklęć przelatywała nam nad
głowami. Biegłam przed siebie, by jak najszybciej znaleźć się przy Hope. Nagle na mojej drodze pojawił się Rudolf
Lestrange. Wyciągnęłam daleko różdżkę przed siebie i wpatrywałam się zajadle w
czarnowłosego.
–– Żałuję, że mieliśmy dla siebie tak mało czasu
–– powiedział i uśmiechnął się niczym szaleniec. Nie odpowiedziałam na jego
zaczepkę, tylko zaczęłam rzucać zaklęcia, by móc się przez niego przebić do
mojej córki. Nasza walka stawała się coraz bardziej brutalna.
–– Protego! –– Bariera wytworzyła się wokół
mnie w tym samym momencie, gdy czarnowłosy rzucił na mnie niebezpieczne
zaklęcie.
–– Nie baw się ze mną w kotka i myszkę –– warknął,
a ja widziałam, że staje się coraz bardziej zdenerwowany. Kątem oka spojrzałam
w swoją prawą stronę, niepotrzebnie, ponieważ zobaczyłam, jak Bellatrix
pojedynkuje się z Tonks która nagle upadła. Przeraziłam się i chciałam do niej
podbiec, jednak czarnowłosy nie pozwalał mi na to.
*
Kingsley stał tuż blisko mnie i pojedynkował się z
dwoma Śmierciożercami. Straciłem z oczu Dorcas, co nie napawało mnie
optymizmem. Gdy dostrzegłem, że magiczne oko Moody'ego wiruje po podłodze, a
jego właściciel leży na boku krwawiąc z głowy, poczułem niepohamowaną
wściekłość. Spojrzałem na Dołohowa, który był odpowiedzialny za stan
Szalonookiego i kierował różdżką w stronę Harry’ego i Nevilla, staranowałem
mężczyznę i z całej siły uderzyłem go w bok. Nie myśląc długo zacząłem
ataktować Śmierciożercę, który nie pozostawał mi dłużny. Z naszych różdżek
tryskały iskry, a zaklęcia stawały się coraz bardziej potężne. Nagle upadłem na
kolano i skierowałem głowę ku mężczyźnie, który już we mnie mierzył.
–– Petrificus Totalus! ––
krzyknął Harry i pojawił się tuż przede mną. Dołohow upadł z łoskotem, a
chłopak podał mi dłoń, na której się wsparłem.
–– Nieźle –– pochwaliłem go i chwilę później oboje
zniżyliśmy głowy, chroniąc się przed zaklęciami lecącymi w naszą stronę. –– A
teraz bierz resztę i wynoście się stąd –– dodałem i nagle zielony promień
światła świsnął mi koło głowy. Spojrzeliśmy przez salę i w połowie schodów
zobaczyliśmy upadającą Tonks. Jej bezwładne ciało zwalało się w dół po
kamiennych ławach, a triumfująca Bellatrix biegła z powrotem w kierunku bitwy.
Odwróciłem się ponownie w stronę czarnowłosego. –– Bierz przepowiednię i
uciekajcie! –– powtórzyłem i popędziłem ku Bellatrix, którą miałem nadzieję, że
zetrę w pył.
–– Tato! –– Ujrzałem Hope jak biegnie w moją
stronę i przytuliłem ją do siebie z całej siły. –– Myślałam… –– zaczęła, a głos
ugrzązł jej w gardle.
–– Nic mi nie jest, skarbie. –– Uspokoiłem ją. ––
Uciekajcie, proszę. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.
–– Zrobię dla ciebie wszystko –– wyszeptała, a ja
ponownie utuliłem ją do siebie.
–– A ja dla ciebie, kocham cię, Hope. A teraz
zmiatajcie stąd.
*
–– Confringo! –– krzyknęłam i wycelowałam w
kamień tuż obok Lestrange. Nastąpiła eksplozja, a Rudolfa odrzuciło do tyłu.
Pobiegłam przed siebie, próbując w tłumie znaleźć Hope, jednak bezskutecznie.
Zaczęłam się bać, że nigdzie jej nie ma.
–– Mamo! –– Usłyszałam nagle i odwróciłam się w
stronę krzyku. Brązowowłosa krwawiła z ramienia, a Remus podtrzymywał ją tak,
by mogła iść. W ciągu kilku sekund przybiegłam do nich i sprawdziłam ranę
córki.
–– Dorcas, nie mamy teraz na to czasu ––
powiedział do mnie Lupin, a ja zacisnęłam zęby, zdając sobie sprawę, że ma
rację.
–– Nic mi nie będzie –– powiedziała dziewczyna. ––
Znajdźmy resztę i zbierajmy się st… –– Hope nie dokończyła, ponieważ przy
naszej trójce nastąpiła ogromna eksplozja. Upadłam na zimną posadzkę, a głową
uderzyłam w wystający kamień. Mimowolnie złapałam się za głowę, czując sączącą
się krew.
–– Nie tak szybko, Meadowes –– warknął Lestrange i
wymierzył we mnie różdżką. –– Myślałaś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Diffindo!
–– Siła zaklęcia zostawiła krwawiące przecięcie na moim policzku. Lestrange
bawił się mną. Próbowałam wstać, jednak kręcenie w głowie, spowodowane przez
upadek, dawało mi się we znaki. Nagle tuż obok Rudolfa pojawił się Lupin i
uderzył go z całej siły pięścią w głowę. Mężczyźnie różdżka wypadła z ręki, a
Remus wykorzystał moment i obezwładnił Śmierciożercę. Odetchnęłam z ulgą i
powoli wstałam, chcąc znaleźć Hope.
–– Drętwota! –– Usłyszałam krzyk i
odwróciłam się nagle, widząc jak czerwony snop światła mknie w moją stronę. Nie
miałam szans, by zdążyć przed nim uciec, gdy niespodziewanie przede mną
pojawiła się Hope i zasłoniła mnie własnym ciałem. Moja córka upadła na ziemię,
a ja razem z nią, trzymając ją w ramionach. Leżała nieruchomo, oszołomiona i
straciła przytomność. Warknęłam zła i skierowałam swój wzrok do mężczyzny,
który był za to odpowiedzialny. Rockwood uśmiechał się głupkowato i ponownie
skierował różdżkę w moją stronę.
–– Protego! –– Odbiłam atak i walcząc sama
ze sobą, ponownie rzuciłam się w wir walki. Pobiegłam bliżej i dopiero teraz
dostrzegłam, że Syriusz pojedynkuje się z Bellatrix.
–– Przepowiednia, Potter, daj mi przepowiednię! ––
warknął głos Lucjusza Malfoya, a ja odwróciłam się w stronę Harry’ego i blondwłosego,
który wręcz wbijał mu koniec różdżki w gardło.
–– Nie! Odwal się... Neville... łap ją! –– odwarknął
Harry i rzucił przepowiednię po podłodze, a Neville przetoczył się na plecy i
przygarnął kulę do piersi. Malfoy przeniósł różdżkę na Neville'a, ale Harry
wytknął różdżkę przez ramię i wrzasnął. –– Impedimenta! –– Malfoya odrzuciło i mężczyzna wpadł na
podest, na którym Syriusz walczył z Bellatrix. Malfoy ponownie wycelował
różdżką w Neville'a, ale zanim zdołał zebrać oddech, by zaatakować ponownie, wskoczyłam
między nimi.
–– Harry, weź pozostałych i uciekajcie! Teraz! ––
krzyknęłam, a Potter pokiwał głową i zabrał Nevilla pod pachę, jednak w tym
samym momencie, gdy chłopak schodził, obok niego trafiło zaklęcie. Sturlał się
po stopniach, rozbijając przepowiednie, lecz mimo to nie dawał za wygraną. Nagle chłopak zaczął się w coś
wpatrywać, więc odwróciłam się w tamtą stronę i dostrzegłam, że w ramie drzwi
prowadzących do Komnaty Mózgów z uniesioną w górę różdżką, z twarzą bladą i
gniewną stał Albus Dumbledore.
*
Tonks leżała nieprzytomna, tak samo jak moja córka.
Miałem ochotę zabić wszystkich Śmierciożerców, znajdujących się w tym pomieszczeniu
i naprawdę bardzo musiałem się hamować, by tego nie zrobić. W tym momencie jednak
nie to było dla mnie najważniejsze, ponieważ przede mną znajdowała się moja kuzynka,
Bellatrix Lestrange, o której śmierci marzyłem jeszcze od czasów szkoły.
–– Co jest Black? Zapomniałeś już jak wyglądają
pojedynki? Nie dziwie się, że ukrywałeś się tyle czasu, skoro jesteś taki
beznadziejny –– mówiła, a krew we mnie zawrzała. Uniknąłem smugi czerwonego
światła i ponownie zaatakowałem czarnowłosą.
–– Syriusz! –– Usłyszałem krzyk mojej żony i kątem
oka spojrzałem na nią. Była poobijana, a z wielu jej ran sączyła się krew.
Dostrzegłem również, że do Sali wkroczył Dumbledore. Odetchnąłem z ulgą, bo
wiedziałem, że pojawienie się siwowłosego przyniesie nam wygraną. Miałem tylko nadzieję,
że wszyscy obecni tutaj przeżyli i ich obrażenia nie będą długotrwałe.
Odwróciłem ponownie głowę ku Bellatrix i uśmiechnąłem się do niej kpiąco.
–– Tylko na tyle cię stać? –– zironizowałem, a
kobieta uśmiechnęła się zwycięsko, a ja pojąłem dopiero, że zielony snop
światła leci prosto na mnie. Odwróciłem lekko głowę i zobaczyłem przerażone i
załzawione oczy Dorcas. Nie miałem szans.
–– Kocham cię –– wyszeptałem.
*
Kocham cię.
Nie wiedziałam kiedy, ale zaczęłam biec. Biegłam z
całych sił przed siebie, słysząc naokoło osoby, które krzyczały moje imię. Nie
słuchałam ich, tylko nadal biegłam przed siebie. Gdy snop zielonego światła
zbliżał się ku Syriuszowi, wpadłam w jego ramiona i poczułam silne uderzenie.
Gdy otworzyłam oczy, nie wiedziałam gdzie jestem.
Od Autorki: Hej kochani! 60! Wow, wow,
wow! Nigdy nie myślałam, że dojdę do takiej liczby. Co myślicie o końcówce?
Przed nami został tylko i wyłącznie epilog – kolejne wow! Piszcie proszę co uważacie!
Pozdrawiam i do zobaczenia ;*
Wow nawet nie wiem co mam napisać. Ostatni rozdział a tu same niewiadome. Co z Hope? A przede wszystkim co z Syriuszem i Dorcas? Dor rzuciła się by bronić ukochanego. Czy oboje zginęli? Szczerze mówiąc wciąż mam nadzieję, że okaże się, iż w epilogu obudzą się i będą gdzieś w szpitalu albo w kwaterze głównej. Jeśli będzie ich pogrzeb czy coś w tym stylu to chyba zacznę ryczeć. Z niecierpliwością czekam na next, mam nadzieję, że będzie szybko i życzę weny
OdpowiedzUsuńHej!
UsuńMogę obiecać, że w Epilogu wszystko się wyjaśni :) I mam nadzieję, że odpowiem na nurtujące pytania!
Dziękuję i pozdrawiam ;*
Och ;_;
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie jest to, o czym w pierwszej chwili pomyślałam, czyli o śmierci Dorcas *0*
Tyle akcji, tyle nerwów *-*
Rozdział mega, tylko się boję, że to jednak tak jak od razu pomyślałam...
Jeszcze tylko epilog, TYLKO *_* Jejku, jaka szkoda... Ale mam nadzieję, że wymyślisz coś jeszcze, co będzie równie tak wspaniałe jak to cudeńko ^^
Czekam niecierpliwie na next i życzę dużo wenki! < 33
♥Pozdrawiam♥
Hej!
UsuńEpilog w zasadzie jest już prawie napisany. Ciekawa jestem waszych opinii!
Dziękuję i pozdrawiam ;*
Rozdział przeczytałam prawie od razu, gdy się pojawił, ale ostatnio naprawdę mam za dużo na głowie, co z jednej strony mnie cieszy, a z drugiej trochę martwi :P
OdpowiedzUsuńAle jestem.
Przy końcu trochę odechciewa mi się rozpisywać nad wszystkim, wybacz :P
Akcję tak pobieżnie czytałam, jako że to było w książkach. Bardzo ładnie wplotłaś Hope do akcji, spodziewałam się, że może zamieni się w wilkołaka, czy co :p
Co do końcówki to cóż... Jeżeli oni serio umarli, to poniekąd się cieszę. Przebyli długą drogę, żeby być razem i może długo nie cieszyli się tym stanem, ale dla mnie liczy się to, że w sumie większość rzeczy, które chciałam dla tych postaci, to się wydarzyły. :)
Jest mi smutno, że pewnie oboje umarli, ale też jestem zadowolona z takiego obrotu spraw.
No i jestem też pełna podziwu, że masz na tyle odwagi, że zabijasz swoich bohaterów.
Ja tak planuje, planuje, ale chyba się nie odważę. :P
Teraz wyczekuję epilogu. Pewnie się poryczę, bo kurczę, nie wierzę, że to koniec! :D
Buziaki! :*
Hej,
UsuńZawsze bywa tak, że czasem mamy tego czasu więcej czasem mniej, ale równowaga jest najważniejsza! :)
Ja rónież nie będę się rozpisywać, bo za dużo bym zdradziła. Zdradzę może jeszcze dziś... :)
Dziękuję i pozdrawiam ;*
Hej! :*
OdpowiedzUsuńJej, i dobrnęliśmy do rozdziału 60... Jeszcze tylko epilog :( Może jakieś dalsze losy Hope napiszesz? :P Mam niedosyt tej dziewczyny! :D
Początek był faktycznie mocno kanoniczny, ale dołożenie dodatkowej postaci wyszło Ci świetnie. Nie robiłaś na siłę z Hope pierwszoplanowej postaci, tylko opisywałaś wszystkich bohaterów i wyszło to bardzo, bardzo naturalnie i tego gratuluję, bo nie wszystkim się to udaje ;)
Przez cały rozdział zastanawiałam się, jak zakończysz opowiadanie. I w sumie zakończyłaś tak, że wciąż nie wiem, jak :P Moją pierwszą teorią było to, że zabijesz tylko Syriusza, bo tak było w książce. Potem pomyślałam sobie, że skoro jechałaś tak kanonicznie, to koniec końców wywiniesz nam psikusa i pozwolisz Syriuszowi żyć, ale zabijesz Dorcas. Teraz jednak tak przeczytałam komentarz od SBlackLady i sobie myślę, że w sumie zabicie ich obojga byłoby do Ciebie podobne :P No i też bardzo kanoniczne, bo w końcu w książce żadne z nich nie przeżyło. No i zrobienie z Hope sieroty byłoby też podobne do The Originals, a przecież sporo elementów wplatałaś do opowiadania właśnie z TVD i TO. No i mam mętlik w głowie i nie wiem, w którą wersję wierzyć i pokładać nadzieję, ale pewnie wszystko okaże się w epilogu.
Z jednej strony już nie mogę się doczekać epilogu, a z drugiej to wiadomo, koniec jest trudny :P :(
Do zobaczenia zatem! :*
Ściskam mocno!
Hej,
UsuńCiii nic nie mówię... :)
Ha ha, ja też o tym myślałam. Kończy się tak,że nie wiadomo. Ale okaże się. Już zaraz. Nie mogę za dużo powiedzieć.
Dziękuję i pozdrawiam ;*